Od zawsze mam w sobie to coś, co każe mi szukać czegoś więcej w życiu.
Lęk, który nie daje mi spokoju.
Nie chodzi o to, że coś jest nie tak.
Tylko po prostu czuję, że to "coś więcej" wciąż czeka.
Nie wiem, czy to pragnienie sensu. Czy może potrzeba zostawienia śladu.
Nie wystarcza mi, że mija dzień, tydzień, rok i nic po nim nie zostaje.
Chcę coś po sobie zostawić.
Coś prawdziwego.
Nie szukam uznania. Nie marzę o brawach.
Ale chcę, by ktoś kiedyś usiadł z moimi słowami, z moim przepisem, z moją historią i pomyślał:
"To też o mnie. I chcę działać, mimo wszystko."
Jestem kobietą, która gotuje z serca, nawet gdy nikt nie mówi "dziękuję";
pisze, bo słowa pomagają jej poukładać myśli; działa, bo wierzy, że małe
zmiany mają wielką moc.
Mam męża. Dwóch synów. Pracuję na etacie.
Wstaję rano, jak wszyscy.
Czasem jestem zorganizowana. Częściej jestem rozlana na wszystkie strony.
Mam swoje dobre dni. I te, których nie chcę powtarzać.
Ale pod tym wszystkim wciąż czuję, że życie to coś więcej niż obowiązki i odhaczanie zadań.
I zupełnie nie chodzi o to, aby zawsze mieć wielkie cele.
Czasem wystarczy nie stracić siebie w tym wszystkim.
Mam takie marzenie: podróżować.
Nie żeby leżeć przy basenie z drinkiem z palemką.
Ale żeby usiąść przy czyimś stole.
Posłuchać języka, którego nie znam.
Zobaczyć, jak pachnie inny poranek.
Nawet gdy padam z sił, chcę wierzyć, że przede mną wciąż coś pięknego.
Ten blog nie będzie poradnikiem.
Nie będzie zbiorem "jak żyć".
Pisanie mnie odpręża, to mój sposób na porządkowanie myśli, do których
mogę wracać, kiedy tylko tego potrzebuję.
Książka była początkiem. Blog będzie jej cichą kontynuacją, trochę bardziej codzienną, trochę bardziej moją.
Zaparz herbatę.
Nie musisz czytać wszystkiego naraz.
Ale jeśli coś Cię poruszy —> zostań.
Nie znałam ani słowa po włosku. Naprawdę.
Ale to nie przeszkodziło mi w tym, by poczuć się w Rzymie jak w domu.
To był jeden z tych wyjazdów, gdy człowiek chce zobaczyć wszystko, najlepiej
w jeden dzień. Monumenty, place, uliczki, fontanny, ludzkie spojrzenia. Pędziliśmy
z mężem przez miasto jak typowi turyści, którzy nie potrafią się nasycić, choć oczy
już pełne obrazów, a nogi ledwo nadążały za pragnieniem. W biegu, między jedną
a drugą uliczką, minęliśmy niewielką kawiarenkę z drewnianymi stolikami i obrusami
w kratę. W drzwiach stał młody kelner. Wysoki, chudy jak makaron, z rozczochranymi
włosami i uśmiechem jak słońce.
Miałam na sobie czerwoną, koronkową sukienkę i wygodne sandały. Bez makijażu,
rozczochrana od wiatru i biegu po rzymskich uliczkach. I wtedy, zupełnie niespodziewanie,
usłyszałam za plecami: Ciao, bella! Przez krótką chwilę poczułam się jak Julia Roberts
w filmie "Jedz, módl się i kochaj". Jakby życie właśnie puściło do mnie oczko i chciało powiedzieć:
"Hej! Zatrzymaj się, jesteś tu naprawdę". Zatrzymałam się. Odwzajemniłam uśmiech, spontaniczny,
bezinteresowny. Przez tę jedną sekundę poczułam się piękna i wystarczająca.
Wieczorem byliśmy zaproszeni na kolację. Domowa, włoska uczta. Nie rozumiałam języka,
ale wszystko inne było zrozumiałe. Zapach, śmiech, gesty, emocje. Ludzie jedli, opowiadali, żyli.
I nikt nigdzie się nie spieszył. Zastawiony stół uginał się od jedzenia. Nie było tam "diety",
nie było "kalorii", było bycie razem. Przez chwilę świat wydawał się prostszy.
Cieplejszy. Mniej napięty.
Wróciłam do Polski z jedną myślą: dlaczego tak rzadko się uśmiechamy?
Patrzę codziennie na ludzi. W sklepie. Na światłach. Na przystanku.
Czoła ściągnięte. Ramiona napięte. Twarze jakby mówiły: "Nie dziś. Nie teraz. Mam za dużo".
Nie pytam, co nas tak przygniotło.
Wiem tylko, że jesteśmy bardziej zmęczeni niż głodni.
Bardziej samotni niż zajęci.
Bardziej spragnieni niż zabiegani.
I dlatego chcę się zatrzymać. Chcę uśmiechać się częściej, do osoby spotkanej w windzie,
do pani w warzywniaku, do siebie samej w lustrze! Nie chcę czekać aż ktoś powie mi, że jestem bella.
Chcę sama czuć się dobrze ze sobą, nawet jeśli dzień nie jest łatwy.
Może właśnie od tego zaczyna się zmiana, od dnia rozpoczętego uśmiechem.
Od jednego gestu, od zdania wypowiedzianego drugiej osobie: dobrze, że jesteś.
Wokół nas coraz więcej złości, pośpiechu i niepotrzebnych słów.
Czasem wystarczy niewłaściwy komentarz, jedno zimne spojrzenie i dzień traci smak.
Jeśli każdy z nas zacznie od swojego kawałka świata, zrobi się jaśniej.
Małymi krokami. Cicho i jakże skutecznie.
Dziś rano dzieci zrobiły mi śniadanie.
Chleb był spalony, herbata za słodka, a jajko zbyt miękkie.
Ale zjadłam wszystko do ostatniego okruszka. Zjadłam, bo widziałam, jak trzęsły się im ręce, kiedy podawali mi talerz. Jak wstali wcześniej niż zwykle. Jak próbowali być cicho, ale upuścili widelec, przewrócili krzesło i pokłócili się o to, kto niesie kawę.
A potem mnie przytulili. Mocno. Jakby to miało mnie skleić na cały dzień. Starszy namalował laurkę. Kredki, blok techniczny, bardzo poważny podpis: "Dla mamy, co zawsze wie".
Nie wiem, czy naprawdę zawsze wiem, ale cicho ją złożyłam i schowałam do szafki, gdzie trzymam wszystkie listy i kartki otrzymane od dzieci. Będzie przypominać mi, że mimo wszystko jestem ważna.
Młodszy powiedział "Wszystkiego najlepszego, mamo". Nie było kwiatów ani żadnych prezentów. Nie musi być. Nie jestem mamą od święta. Jestem mamą codziennie, wtedy, gdy jestem cierpliwa, i wtedy, gdy się wkurzam. Gdy tulę, i gdy milczę. Gdy wiem, i gdy kompletnie się gubię.
Czasami jestem zmęczona tą rolą, ale nigdy z niej nie rezygnuję.
Czasem myślę, że chciałabym chociaż jeden dzień nie słyszeć "mamo!", ale potem gdy ich nie ma, tęsknię tak, że aż boli w środku.
Bycie mamą to czasem robienie kolacji i odrabianie lekcji jednocześnie. To noszenie win i zachwytów.
To sprzątanie plasteliny spod stołu i podziwianie laurki jakby to był obraz Picassa. To trudna, wymagająca, bezsenna, najbardziej sensowna rzecz, jaką robię w życiu.
Nie wiem, czy jestem dobrą mamą.
Ale wiem, że jestem ich mamą.
A to dla mnie wszystko.
Nie wiem, kiedy z niemowlaków stali się osobami.
Wiem, że któregoś dnia odejdą.
Zamkną za sobą drzwi, może nie zdążą zadzwonić, może nie zapytają, czy wszystko w porządku.
Będą mieli swoje miasta, swoje troski, swoje śniadania, których nie zjem z nimi.
Ale mam nadzieję, że czasem w jakimś zupełnie zwyczajnym momencie przypomni im się, jak pachniały moje włosy, gdy zasypiali mi na ramieniu. Jak wyglądała moja twarz, kiedy patrzyłam na nich bez słów. Jak bezpiecznie brzmiało słowo "mama".
Jeśli to zostanie to naprawdę nic więcej mi nie trzeba🩵.
Budząc się dziś rano, nie myślę o polityce. Myślę o Polsce.
O kraju, który rozciąga się od szczytów Tatr po fale Bałtyku. O mgle nad mazurskimi jeziorami, o starych brukowanych rynkach, które przetrwały tyle burz, tyle zmian, a wciąż stoją.
Myślę o tradycji, która przetrwała zabory, wojny i czasy niepewności, o wielkanocnych święconkach, o wigilii, przy której łamiemy się opłatkiem, choć nie zawsze jesteśmy zgodni. O śpiewie kolęd, o flagach wywieszanych 11 listopada, o tym, jak mocno trzymamy się historii, nawet tej bolesnej.
Polska to nasza wspólna pamięć i wspólna ziemia. Bez względu na to, gdzie stawiamy krzyżyk na karcie wyborczej, wszyscy stąpamy po tej samej ziemi. Mamy inne poglądy, ale jedną przeszłość. I chcemy czy nie wspólną przyszłość.
Dziś w sieci widzę hejt. Pogardę. Wyśmiewanie się z tych, którzy "przegrali" albo z tych, którzy "wygrali". I nie godzę się na to. Nie tak wygląda demokracja. Nie tak wygląda szacunek. Nie tak wygląda Polska o jakiej marzyli nasi dziadkowie. To nie jest siła demokracji, to jest słabość człowieczeństwa.
Nie chcę żyć w kraju, gdzie połowa obywateli przestaje rozmawiać z drugą połową. Niech każdy z nas, zanim coś napisze lub udostępni najpierw pomyśli. Mamy do wyboru: albo dalej budować mur, albo wreszcie zacząć stawiać mosty.
Polska to nie "oni" i "my". Polska to "wszyscy".
Zamiast dzielić, zacznijmy łączyć. Przede wszystkim pamiętajmy o tym, że przez setki lat potrafiliśmy walczyć o to, co najważniejsze, nie o rację, ale o wolność, tożsamość, godność.
Kochajmy Polskę tak, żeby dało się w niej oddychać każdemu.
I żeby nikt nie musiał się z niej tłumaczyć ✌️.
Moje urodziny, rok 2021.
Poranek.
Kawa, dzieci jeszcze w piżamach.
Mój mąż podchodzi, całuje mnie w policzek i wręcza małe pudełeczko. W środku delikatny naszyjnik, trzy serduszka. Jedno większe dwa mniejsze.
Wzruszyłam się jak głupia.
– Chcę się z tobą zestarzeć – powiedział.
I właśnie w tym "chcę" ukryło się całe "zawsze".
Miesiąc później nasza rocznica ślubu.
Zawsze starałam się, by było "inaczej niż zwykle".
Kiedyś dałam mu portfel. W środku znajdowały się dwa zdjęcia.
Te same ubrania, ta sama ja, ten sam fotograf.
Różniły się tylko dzieci i czas, chłopcy na zdjęciu byli w tym samym wieku. Na jednym nasz starszy syn a na drugim młodszy. Pani fotograf zażartowała, że mieściłam się po w tę samą bluzkę po 2 latach.
Punkt dla mnie ;).
W 2021 nie szukałam pomysłu. Szukałam czegoś innego, by zrobić coś, co naprawdę może pomóc nam uporać się z chorobą.
Od dłuższego czasu mówił o Dexcom G6. Że to marzenie, że bezpieczeństwo, że komfort. Więc kupiłam 6 sensorów i transmiter. Naruszyłam nasze oszczędności. Po cichu. Nigdy nie żałowałam tej decyzji.
W dzień rocznicy położyłam mu na kolanach karton i powiedziałam:
– Ja też chcę się z tobą zestarzeć.
Nigdy nie zapomnę wyrazu jego twarzy. Tego milczenia, które mówiło więcej niż tysiąc słów, gdy otworzył pudełko. W jego oczach pojawiło się wzruszenie, jakiego dawno nie widziałam.
Po sześciu miesiącach noszenia Dexcom G6 jego zapotrzebowanie na insulinę spadło o połowę. To był prezent, który przyniósł realne zmiany.
Grześ jeździ dużo na rowerze. Prowadzi gravelową grupę kolarską. Startuje w zawodach. W tym roku zestaw powiększył się o zegarek Garmin, który sparował się idealnie z systemem CGM. Ja mogę być spokojniejsza, wiem, co się z nim dzieje. Wiem, że jest bezpieczny. A jak telefon wydaje ten dźwięk - dzwonię.
Cukrzyca potrafi zaskoczyć nawet wtedy, gdy robisz wszystko jak trzeba. Nawet wtedy, gdy liczysz, mierzysz, ważysz i planujesz. Bywa nieprzewidywalna. Bywa okrutnie niesprawiedliwa. Ale nie jest silniejsza od nas. Z czasem nauczyliśmy się z nią żyć, a nie tylko ją znosić. Dzięki wsparciu, technologii, ale przede wszystkim dzięki temu, że jesteśmy w tym razem mamy nad nią przewagę. Nie wygrywamy każdego dnia, ale mamy kontrolę. To wystarczy, by dalej kochać życie – mimo wszystko.
Dodam jeszcze, że on wspiera mnie w moich pasjach, ja wspieram go w jego drodze po zdrowie.
Bo żyjemy, by kochać i być blisko siebie. Nie po to, by tylko pracować.
Każdy dzień jest wyborem. Miłość + wsparcie uskrzydla!
Czasem mam ochotę krzyknąć.
Na bliskich, na przyjaciół, na tych, którzy każdego dnia udają, że wszystko gra, ale w oczach mają zmęczenie, wypalenie, pustkę.
Dlaczego? Bo zapomnieli o sobie. Bo wpadli w pułapkę codzienności. Dzieci, praca, rachunki, korki, coś do ogarnięcia, coś do załatwienia, jeszcze tylko jedno "zaraz".
Poniżej kilka zdań:
– Zjadasz zimne resztki z dziecięcego talerza.
– Trzecią kawą próbujesz zabić senność zamiast się położyć.
– Zamiast zdrowego śniadania codziennie gotowiec z Żabki i wyrzuty sumienia.
– Zamiast zdrowej kolacji telefon, zmywarka, pranie...(znajdzie się pewnie jeszcze wiele innych dobrze Ci znanych).
STOP
Ja nie chcę za kilka lat usiąść przy kuchennym stole i poczuć, że jestem zmęczona całym swoim życiem. Nie chcę budzić się z poczuciem winy, że wszystko robiłam dla innych, a siebie zostawiałam na końcu. Nie chcę być kobietą, która tylko narzeka – na zdrowie, na brak sił, na to, że nikt jej nie rozumie. Dlatego zmieniłam podejście. Zaczęłam od rzeczy prostych. Przestałam dojadać skórki od chleba i zimne resztki z dziecięcych talerzy. Zaczęłam robić śniadanie także dla siebie i siadać z nimi do stołu.
Pamiętam, jak mój młodszy syn, kiedyś poproszony o nakrycie, spojrzał na mnie i zapytał:
– Mamo, a ty zjesz z nami? - Zrobiło mi się głupio. Bo znowu krzątałam się między kuchenką a zlewem, jakby to było ważniejsze niż wspólny posiłek. Przecież to właśnie te chwile budują relacje i zdrowie.
TAK
Jestem mamą dwóch synów, żoną, kobietą, która pracuje zawodowo na pełen etat i działa społecznie (ostatnio tak intensywnie, że czasem sama się dziwię, że jeszcze stoję na nogach). A jednak, codziennie siadam do zdrowego posiłku. Znajduję chwilę na refleksję. Piszę. Dbam o siebie.
Nie dlatego, że mam więcej czasu. Tylko dlatego, że postawiłam priorytety tam, gdzie trzeba.
Zamiast mówić "nie mam czasu", lepiej zapytać siebie na co naprawdę ten czas tracę?
Jeśli jesteś w stanie skrolować Tik Tok przez 20 minut, to jesteś też w stanie w tym czasie zrobić prosty, zdrowy posiłek.
Nie czekaj, aż ciało zacznie się buntować.
Nie czekaj, aż dopadnie Cię złość i frustracja.
Nie odkładaj siebie na później, bo może się okazać, że później już nie będzie z czego czerpać sił.
Zacznij od dziś.
Zrób dla siebie coś dobrego.
Bo jeśli Ty o siebie nie zadbasz – nikt nie zrobi tego za Ciebie!
W Grodźcu mieszkam od ośmiu lat. Nie pochodzę stąd, nie dorastałam wśród tych drzew, ale przez ten czas to miejsce stało mi się bliskie. To miał być zwykły dzień. Ubrałam się i wyszłam z domu, aby pójść po listy, skrzynka pocztowa znajduje się kilkadziesiąt metrów od domu. Gdy mijałam Aleję Kasztanową, mój wzrok przyciągnęła biała kartka przyczepiona do jednego z drzew.
Na niej komunikat, który sprawił, że na chwilę stanęłam w miejscu: "Zaplanowano wycinkę wszystkich
kasztanowców i innych gatunków drzew." - dziękuję autorce!!!
Wróciłam do domu z głową pełną myśli. Z jednej strony nie mogłam uwierzyć w to, co przeczytałam, a z drugiej czułam, że muszę działać natychmiast i dowiedzieć się jak najwięcej. Cieszę się, że żyjemy w czasach, w których dzięki mediom społecznościowym wiadomości mogą szybko trafić tam, gdzie trzeba. Wróciłam na Aleję, wzięłam telefon i zaczęłam nagrywać krótki filmik.
Biegałam między drzewami, próbując zebrać w całość myśli, które kłębiły się w mojej głowie. W pewnym momencie przejechał wóz strażacki, chłopaki zatrąbili z uśmiechem. Jeszcze wtedy nie wiedzieli, co się święci. Znaliśmy się, startowałam kilkukrotnie razem z nimi w zawodach.
Ten spontaniczny filmik zdziałał cuda. Dosłownie chwilę później pojawiła się petycja,
którą opublikowałam w sieci. Zaczęłam pisać pisma do urzędów, brałam udział w spotkaniach,
rozmawiałam z mieszkańcami i radnymi, nagłaśniałam temat na lokalnych forach
i w mediach społecznościowych. Każdy dzień przynosił nowe wiadomości, komentarze, telefony, pytania.
Wszystko działo się dynamicznie, ale miało sens bo finalnie udało się powstrzymać
wycinkę i uratować te piękne, wiekowe drzewa.
To nie była emocjonalna reakcja bez powodu. To był sprzeciw wobec decyzji, która mogła
bezpowrotnie zmienić przestrzeń znaną i ważną dla wielu mieszkańców. Bo nie chodziło tylko o drzewa.
Chodziło o sposób działania; o to, że ktoś może zdecydować za innych, bez rozmowy, bez szerszego spojrzenia.
Z tego działania narodziło się coś więcej. Kilka osób powiedziało: Zakładamy Fundację! Robimy wydarzenia.
Uczymy się systemu, w którym "nie da się" to codzienność.
Dziś mija rok. A drzewa wciąż stoją.
Chodnika nie ma. Może powstanie, może nie. Może ktoś kiedyś odpowie na nasze pisma.
Ale to, co wydarzyło się przez te dwanaście miesięcy, ma dla mnie dużo większe znaczenie.
Bo pokazało, że ludzie potrafią się zjednoczyć. Że nie trzeba być "kimś ważnym", żeby coś zmienić.
Wystarczy zauważyć, mieć odwagę i zrobić pierwszy krok. A potem kolejny.
Jeśli coś cię uwiera, jeśli widzisz, że w twoim otoczeniu dzieje się coś, z czym się nie zgadzasz, nie czekaj! Reaguj.
Napisz, nagraj, zapytaj, zawalcz.
Może nie od razu zobaczysz efekt, ale od czegoś trzeba zacząć.
Zapraszam do śledzenia profilu Fundacji Grodzieckie Kasztanowce. Tam znajdziesz
informacje o tym, co działo się przez ostatni rok i jak wiele da się zrobić, jeśli naprawdę się chce.
Ten tekst zostawiam sobie na gorsze dni. Żeby nie zapomnieć, że jeśli wierzysz w coś całym sercem, to warto za tym głosem pójść. Bo nawet jeśli system działa powoli, to determinacja i pozytywna energia naprawdę mają moc.
Czasem zastanawiam się, co bym powiedziała, gdyby ktoś mnie zapytał, czym jest dla mnie szczęście.
Czy potrafiłabym odpowiedzieć bez namysłu? Być może zareagowałabym uśmiechem, może uroniłabym łzę
wzruszenia. Ja wiem czym jest dla mnie szczescie a TY?
Niedziela. Ten dzień, w którym świat przestaje się spieszyć. Leżę w hamaku z książką w rękach, odpoczywam.
Czytam, ale jednocześnie czuję, że naprawdę jestem tu i teraz. Słońce prześwituje przez liście, a lekki wiatr
muska twarz i rozwiewa włosy. Nigdzie się nie spieszę, jest cicho. W końcu słyszę swoje myśli, pomiędzy wersami czasami się odrywam. Warto ich posłuchać, zwłaszcza gdy nie zagłusza ich codzienny hałas.
Wspomnienia:
Wczoraj wybrałam się z dziećmi na Małą Czantorię. Pogoda była idealna, ciepło, ale nie za gorąco.
Weszliśmy na górę trochę przed zachodem słońca, rozłożyliśmy koce i położyliśmy się na trawie.
Co chwilę mówiłam do nich: "Patrzcie, jak pięknie zachodzi słońce!". I rzeczywiście niebo mieniło się kolorami,
a ja powtarzałam w głowie: chwilo, trwaj. I trwała. Długo. Jakby ktoś specjalnie nacisnął pauzę tylko dla nas.
O 21 zaczęło się kino plenerowe. Na szczycie góry, pod gwiazdami. Magia. Po prostu magia.
Po 23 schodziliśmy przez las. Szliśmy z latarkami, las nocą to zupełnie inny świat. Wielkie drzewa wyglądały jak
strażnicy baśniowej krainy, widok rozbudzał dziecięcą wyobraźnię, moją też😅. Młodszy syn trzymał mnie za rękę, a w drugiej
trzymał latarkę, która oświetlała mi drogę. Czułam się bezpieczna i kochana♥️. Niespodziewanie na drodze
pojawiła się żaba, a może ropucha, P. zastanawiał się, czy to nie ta, która pluje toksyczną substancją.
Bał się jej dotknąć, ale nie mógł zostawić jej na środku jezdni. Sposobem, nie dotykając, nakierowaliśmy
ją w bezpieczne miejsce blisko strumyka. Jego troska o każde stworzenie od zawsze rozgrzewa moje serce.
Wspólnie spędzony czas, późny powrót do domu i nowe doświadczenie to wszystko buduje moją kolekcję
szczęśliwych chwil. Dzieci się nie bały, czuły się bezpiecznie. A ja czułam, że w tych drobnych momentach
kryje się coś ogromnego. Miłość, poczucie bezpieczeństwa i spełnienia. Szczęście to nie jest wielka rzecz,
to suma małych chwil, które dostrzegamy, pielęgnujemy i przechowujemy w sobie.
I właśnie to jest dla mnie najważniejsze. To, co trwa mimo zmieniającego się świata i czasu.
To, co daje siłę, by iść dalej, to ta chwila, w której można po prostu być.
Tak właśnie kończę ten weekend. Z świadomością, że życie nie musi być spektakularne, żeby było piękne.
Wystarczy, że jest prawdziwe.
I takie życie wybieram💚.
Gdy ktoś kupuje Moją książkę, od razu czuję, że to coś więcej niż zwykła transakcja.
To trochę jak wymiana energii – Ty dajesz kawałek siebie, ktoś odpowiada swoją ciekawością.
Dziś, gdy moja książka trafiła już w ręce wielu osób, zaczynam dostawać wiadomości,
które przypominają mi, po co to wszystko. Dziś również dostałam jedną w formie kawy i spotkania.
Znajomy, który ją kupił odezwał się po latach. "Napijmy się kawy, chciałem Ci coś opowiedzieć".
Opowiedział krótką historię o wyjeździe do Rzymu, o tym, że książka nigdy nie została przeczytana.
Bo zniknęła. Razem z całym bagażem. Autokar został okradziony, a moja książka razem z planem przeczytania jej w pięknym włoskim otoczeniu przepadła. Mam tylko nadzieję, że da sobie drugą szansę.☺️
Pomyślałam: "No pięknie. Pojechała do Włoch i pewnie leży gdzieś w śmietniku 🤭😅."
Później uwiadomiłam sobie coś ważniejszego. Ta książka zrobiła dokładnie to, co miała zrobić. Była impulsem.
To ona sprawiła, że się do mnie odezwał.
To ona była pretekstem do spotkania, którego wcześniej nie planowaliśmy.
Usiedliśmy przy kawie, pogadaliśmy o życiu, o tym, co było, co się zmieniło. Spotkanie bardzo miłe, bez pośpiechu,
bez sztucznego small talku. Jakbyśmy wrócili do rozmowy, którą kiedyś przerwaliśmy i dopiero teraz mieliśmy czas ją dokończyć.
Właśnie za to kocham książki. Zarówno te, które czytam, jak i tą którą napisałam.
Są dla mnie czymś więcej niż opowieścią. One wchodzą pod skórę, otwierają oczy, przestawiają myślenie.
Tak właśnie działały na mnie książki Agnieszki Maciąg. "Smak szczęścia" to jedna z tych pozycji, do których wracam w różnych momentach życia. Za każdym razem odkrywam coś nowego, choć to te same litery, ten sam papier ale z czasem odbieram ją inaczej.
Książki zmieniają. Pisanie mojej własnej zmieniło wszystko. Nie tylko mnie, ale też sposób, w jaki patrzę na relacje, na ludzi, na świat.
I choć moja książka gdzieś tam pewnie leży w jakimś rzymskim kartonie może wciąż czeka na swój moment.
A ja? Ja cieszę się, że dała impuls do działania.
Dzień Ojca, 23 czerwca.
Zdarza nam się, że mówimy: "ojciec powinien być", "tata powinien umieć", "gdyby był lepszy, może wszystko potoczyłoby się inaczej". Ale nikt nie rodzi się z gotową instrukcją do życia. Tym bardziej do bycia ojcem.
Ojcostwo w poprzednich pokoleniach przypominało bardziej funkcję niż relację. Ojciec miał zapewnić dach nad głową, dyscyplinę, surowość, czasem był jak cień, obecny fizycznie, ale nieobecny emocjonalnie. I choć często nie potrafił wyrażać uczuć, jego milczenie było nieporadną formą miłości. Takiej, jaką sam kiedyś dostał. Albo…nie dostał nigdy.
Dziś oczekujemy więcej. Chcemy bliskości, rozmowy, czułości. Chcemy ojca, który mówi: "jestem z ciebie dumny", który przytula, który potrafi powiedzieć "przepraszam" lub nawet się rozpłakać. Który wysłucha.
Jeśli mamy odwagę wymagać, to miejmy też odwagę zrozumieć. Bo między pokoleniami nie zawsze płynie ta sama rzeka emocji. Nasi ojcowie wychowywali się w czasach, gdy "wrażliwość" była słabością, a "twardy charakter" cnotą.
Czasami to, co my odbieramy jako chłód, było jedyną znaną im formą miłości. Czasami ich niedoskonałość nie wynikała ze złej woli, tylko z tego, że nikt ich nie nauczył inaczej.
Dziś mamy wybór. Możemy przerwać ten łańcuch niedomówień, przemilczeń i niespełnionych oczekiwań. Możemy mówić głośno o uczuciach, o brakach, o potrzebie bliskości. Ale zanim rozliczymy naszych ojców z tego, czego nie dali, zatrzymajmy się i zapytajmy: czy my sami daliśmy im szansę, by dać coś z siebie?
Dzień Ojca to nie tylko data w kalendarzu. To dobry moment, by spojrzeć w głąb siebie.
Zastanowić się, czy wszystkie słowa, które powinny zostać wypowiedziane, naprawdę już padły.
Czy nie nosimy gdzieś w sercu zdania, które od lat czeka na odwagę?
Nie musisz od razu wybaczać. Nie wszystko da się naprawić jednym telefonem, jednym słowem.
Ale może warto przestać czekać. Czekanie nigdy nie leczy. Czekanie tylko pogłębia ciszę.
Kiedyś zapytałam kogoś, czego najbardziej się boi. Odpowiedział bez wahania:
"Boję się, że nie zdążę się pożegnać."
Bo tak właśnie jest.
Nie chodzi o to, kto powinien pierwszy.
Nie chodzi o to, kto bardziej zawinił.
Chodzi o to, by nie żyć potem z ciężarem, że się nie zdążyło.
Z ciężarem słów, które czekały na odwagę.
Więc jeśli jeszcze możesz odezwij się.
Nie dla niego.
Dla siebie.
Zadzwoń, póki jeszcze możesz. Później zostanie tylko żal, że nie zdążyłeś.
Do pewnego momentu w moim życiu śmieszyła mnie teoria, że "jak czegoś bardzo chcesz, to cały wszechświat działa, by ci to dać". Trochę z Paulo Coelho i trochę z horoskopu w kolorowym czasopiśmie, który obiecuje, że "miłość życia spotkasz w kolejce po pietruszkę".🤭
…coś w tym jednak jest.
Zauważyłam, że w momentach, gdy jestem naprawdę szczęśliwa sama ze sobą, włosy niekoniecznie ułożone, ale dusza spokojna, jakby w środku ktoś zapalił światło. Wtedy właśnie przyciągam ludzi i dobre zdarzenia. Czasem nawet spełnienia marzeń, których nie wypowiedziałam głośno.
Nie, nie jest to magia. To energia. Ta nieuchwytna iskra, którą dajesz i która wraca.
Zdarzyło mi się to ostatnio. Odbyłam szkolenie, które w planach miało być po prostu kolejnym punktem do odhaczenia. Nic wielkiego.
A potem pojawiła się ONA, w kwiecistej marynarce, jakby wpadła na salę prosto z magicznego lasu zamiast z recepcji firmy konferencyjnej. Miała w sobie coś z czarownicy, tej dobrej, współczesnej, z odrobiną szaleństwa i ogromem dobrej energii.
Gdy zaczęła mówić, poczułam, jak coś we mnie się budzi. Jakby ktoś przypomniał mi, że mogę, że potrafię, że moje "dziś" nie musi być tylko kontynuacją wczoraj.
Pomyślałam: pyknęło.🤩
W tym sensie, że to spotkanie coś wniesie. Coś ruszy. Może nie zmieni wszystkiego, ale przestawi mnie o jeden stopień. A jeden stopień to różnica pomiędzy "prawie ruszyłam" a "jestem w drodze".
Takie rzeczy zdarzają się, gdy jesteś w zgodzie ze sobą. Gdy nie pędzisz, tylko idziesz. Działasz małymi krokami.
Nie musisz od razu zmieniać życia, przebiegać maratonów ani rzucać pracy w korporacji. Czasem wystarczy jedna dobra myśl rano. Jedna decyzja, że "dziś nie dam się bylejakości". Albo że założysz sukienkę, która czeka na specjalną okazję, może ta okazja to po prostu ten czwartek?
Bo dobra energia jest jak magnes. Im więcej jej masz, tym więcej jej dostajesz. I nagle, nie wiadomo kiedy, wszystko zaczyna się układać.
Nie, nie dlatego że "świat ci sprzyja", dlatego że Ty wreszcie sprzyjasz sobie.